Olga Tokarczuk pisze, że kiedyś było inaczej – że kiedyś “żyliśmy w świecie otwartym dla wyobraźni*”, w świecie gdzie, ogólnie rzecz ujmując, inaczej konsumowaliśmy. Siłą rzeczy – bo przecież mieliśmy mniej do dyspozycji. Nie chcę przez to napisać (Tokarczuk przecież też nie), że mniej znaczyło lepiej. Chcę tylko zwrócić lekko uwagę na konsekwencję tego stanu rzeczy i zadać kilka pytań.
Dziś mamy zatem wszystko w zasięgu tak naprawdę ręki i jednego logowania do sieci. “Świat mieści się w obrębie naszego kalendarza i zegarka. […] W ciągu trzech dób można znaleźć się wszędzie, gdzie się chce. […] I jakoś nie wiadomo kiedy nasze życie zostało sprowadzone do nabywania nowych dóbr, zamawiania nowych usług z niewyczerpanej oferty.” Istotą jest “deliberowanie nad markami szminek, gadżetów, perfum, ubrań, samochodów, tosterów” i to samo dotyczy dóbr intelektualnych. Mamy bowiem wszędzie mnogość i bardzo duży dostęp cyfrowy do w zasadzie wszystkiego co chcemy – filmów, seriali, literatury, publicystyki, opiniotwórczości. Tak duży, że jak to się przyjęło mówić – potrzebowalibyśmy jakiegoś drugiego (równoległego) żywota, żeby sobie tego wszystkiego posmakować.
Przestrzenie zatem się spłaszczyły, odległości zmalały, a czas (oczekiwania) skrócił – bo możemy to wszystko osiągnąć tak naprawdę z poziomu naszego smartfona. Czy jednak taki stan jest rozwiązaniem i konfiguracją, która wyłącznie nas uszczęśliwia?
Sam przecież kult “papierowej” książki i jej przewaga nad wydaniem cyfrowym mówi wiele o nas samych – że wciąż w nas dużo z romantyków i konserwatystów, mimo oczywistego kierunku szeroko rozumianego rozwoju i globalizacji ku wartościom nieco innym niż romantyzm i konserwatyzm.
W ogóle mam z Olgą Tokarczuk pewien problem – ilekroć czytam jakiś jej tekst (nie literaturę, a esej lub inną publicystykę, np. tekst jej przemowy noblowskiej), często czuję w tych tekstach jakiś ból istnienia. Wybrzmiewa mi z nich jakiś zarzut pod adresem ludzkości, jakaś reklamacja aktualnej rzeczywistości, czy to pod adresem świata, tempa zmian, ekologii, przemian politycznych, czy na przykład kondycji czytelniczej społeczeństwa, jakości literatury, jej kierunku rozwoju itp. Czy słusznie? Nie wiem, może się mylę. Ale gdyby przyjąć tezę, że głos noblistki jest w jakimś sensie pokoleniowym głosem tej cywilizacji, zgodzimy się, że przecież może tak być. Albo, że jest w tym naszym “cudownym” świecie sporo tego na co możemy poutyskiwać.
[…] ostatnich libacjach zakończonych awanturami na opozycji. Dwa tygodnie temu zastanawiałem się w moim felietonie czy my – jako cywilizacja przecież światła, nowoczesna, z dostępem do tego i owego; a […]
[…] inna niż te siedem lat temu. Wykształciły się nowe/inne systemy wartości (pisałem o tym tutaj – dziś bardziej obawiamy się niuansów wolnego rynku, na przykład po kryzysie frankowym, […]
[…] już o tym zjawisku kiedyś w tym tekście – w kontekście informacji, która wyzwalając nas, tak naprawdę nas wszystkich także […]